Publicyści Rzeczpospolitej Publicyści Rzeczpospolitej
122
BLOG

Ziemkiewicz: Pani prezydent w szklarni (ploteczki)

Publicyści Rzeczpospolitej Publicyści Rzeczpospolitej Polityka Obserwuj notkę 39
Jedną z dodatkowych atrakcji ostatkowego balu dziennikarzy było obserwowanie, jak licznie przybyli prominentni politycy Platformy Obywatelskiej niemal demonstracyjnie obchodzą szerokim łukiem Hannę Gronkiewicz Waltz (nie ja jeden zwróciłem na to uwagę, więc raczej mi się nie zdawało). Ciekawe, skąd ta niechęć partyjnych koleżanek i kolegów do prezydent Warszawy? Czy ma charakter osobisty, czy polityczny? Jeśli to pierwsze, to nie ma nic do dodania. Ale raczej stawiam na politykę. Mówi się w kuluarach, że oprócz różnych spraw drobniejszych − że zbyt pobożna, co psuje PO imidż „nieoszołomski”, że nieustający paraliż komunikacyjny i inne uciążliwości życia w stolicy mogą się w końcu odbić na wynikach partii etc. − szkodzi pani prezydent podejrzenie, iż jest zbyt ambitna. Dzięki mocnemu oparciu o prezydenturę Warszawy partia nie ma na nią bata, nie może w żaden sposób postawić do kąta ani zdyscyplinować, co tak łatwo idzie z posłami, nawet tymi na funkcjach. Jest też podejrzewana, że wciąż nie wyparowało jej z głowy marzenie o prezydenturze, i że czeka na kryzys popularności Tuska, by wystąpić przeciwko niemu. Moim skromnym, jeśli nawet, to Tusk nie ma się czego obawiać. Pani prezydent zabiega o popularność, przynajmniej na razie, niezbyt udolnie. Weźmy najnowszy przykład − wygenerowanie niusa, iż będzie dochodzić zwrotu nieruchomości, które przejęła niegdyś związana z PC fundacja, a potem prywatne spółki, współtworzące zaplecze finansowe Kaczyńskich. Nic konkretnego z tego nie wyniknie, bo sprawa była już maglowana przez wszelkie możliwe instancje i formalnie wydaje się nie do przeprowadzenia – wszystko odbyło się zgodnie z prawem, a że prawo umożliwiające takie przejęcia było draństwem, to już zupełnie osobna historia. Ale nius powstał. I wyraźnie realizuje sprawdzającą się nieomylnie zasadę: chcesz być popularny, wal w Kaczorów, bo Polacy generalnie ich nie lubią (a w Warszawie ta niechęć jest jeszcze wyższa niż gdzie indziej). Teoretycznie, walkę z Kaczorami i przypominanie im, że skorzystali na uwłaszczeniu nomenklatury, uwłaszczając swą partię dokładnie w taki sam sposób, jak komuniści, wszyscy powinni poprzeć. Media powinny wybić sprawę na czołówkach, a chór salonowych wujów omłócić w komentarzach na wszelkie sposoby. Kaczyński po raz kolejny musiałby powtarzać, że wybór był, albo robić to samo co inni, albo „stać z tubą na rogu”, co prostego człowieka musi irytować, nawet jeśli w jakiś sposób prezes PiS ma rację (bez tych pieniędzy nie przetrwałby w polityce ciężkiego okresu po wyatutowaniu PC); zresztą do trzech czwartych konsumentów mediów dotarło by tylko, że gdzieś dzwonią, czyli „mówili, że Kaczory coś ukradły – no, kochana pani, pewnie ukradły, po takich to się wszystkiego można spodziewać”. Tymczasem − nius przepadł, praktycznie nikt go nie podchwycił. No i jasne. Tępić Kaczorów, to jedno, ale przecież to, co wzięli oni, to drobny ułameczek tego, czym się w III RP, zwłaszcza u zarania, obdzielono. A ci, co się obdzielili, wciąż pamiętają, od czego zaczynali. I nie chcą, żeby było to przypominane, żeby się stawało obiektem debaty, bo zaraz jakiś oszołom rzuci „odebrać zrabowany majątek narodowy!”… Praktycznie nie ma w polskich elitach środowisk, którym by zależało na wyciąganiu tego trupa z szafy, nawet w tak miłym większości z nich celu, jak dowalenie Kaczyńskim. Jest takie angielskie powiedzonko: kiedy mieszkasz w szklarni, nie rzucaj kamieniami. Hanna Gronkiewicz Waltz najwyraźniej o nim zapomniała. A polityk z ambicjami nie powinien o tak oczywistych zasadach zapominać. **** A gdzie te ploteczki, obiecane w tytule? A nigdzie. Tak napisałem, żeby na chwilę przyciągnąć choć część licznych fanów pudelka i móc się wykazać przed redakcyjnym błagarodjem większą klikalnością. Ale skoro jestem przy balu dziennikarzy – na którym bywam co roku, bo z pewnej historycznej przyczyny, to taka moja i żony świecka tradycja − jedna zmiana i jedno jak zwykle. Zmiana: bardzo skąpa reprezentacja „Gazety Wyborczej”, zbijająca się w nastroszoną grupkę, wyraźnie stroniąca od ludzi i w ogóle sprawiająca wrażenie zahukanej. Oj, widać po nietęgich minach, że nastroje dołują, a psychoza oblężonej twierdzy narasta. Jak zwykle: kompletna nieobecność polityków PiS. Nigdy ich nie ma i wiadomo dlaczego: prezes sam nie baluje, to i nie lubi balowiczów. Nigdy nie wiadomo, o kogo się podwładny na takim balu ociera, z kim knuje, no − lepiej nie ryzykować, podejrzliwość prezesa jest znana. Zarykiwaliśmy się kiedyś z opowieści kolegi, który znany jest w warszawce jako, swego czasu, lobbysta (we właściwym sensie tego słowa – zaznaczam, bo w mediach traktowane jest ono jako synonim łapówkarza) jak to z jednym politykiem PiS jedli obiad, i nagle do restauracji wszedł inny polityk PiS, też z kimś ze sfer biznesu. Pierwszy z przerażenia zbladł i schował się pod stół, a drugi natychmiast zrobił w tył zwrot i uciekł z zasłoniętą twarzą, pozostawiając ogłupiałego towarzysza… No, może troszkę koloryzuje, ale niewiele. Nie spodziewałem się, jak niektórzy, że Kaczyński zechce aż tak zmienić swój wizerunek, żeby przyjść na bal osobiście i do rana wywijać z posłanką Szczypińską (albo kimkolwiek innym) rokendrole. Ale żeby ani żywej duszy? Widać w samym PiS zmiana wizerunku traktowana jest tak, jak doświadczeni życiem obywatele peerelu traktowali kolejne odnowy: teraz namawiają, żeby „szczerze mówić o bolączkach”, bo jest po nowemu, a za pół roku… Nie ma głupich.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka